Historie podopiecznych cz.1 Joanna
Chciałabym opowiedzieć moją historię. Wśród osób, które to przeczytają, być może znajdą się
zmęczone, zestresowane młode mamy, osoby objadające się napadowo, takie które nie wyobrażają
sobie dnia (albo i godziny..) bez słodyczy, wiecznie niezadowolone ze swojego wyglądu i
podchodzące bardzo krytycznie do wszystkiego, co robią. Nie potrafiące odpoczywać, bo odpoczynek
jest dla „słabych” i dla „leniuchów”. Jeśli jesteś taką osobą, to być może moja historia pokaże Ci, że
nie jesteś sama/sam w tym problemie i że można wyjść na prostą, nawet jeśli ta sytuacja trwa lata. Ze
mną właśnie tak było.
Terapię u Magdy Robakowskiej rozpoczęłam w sierpniu 2022 roku, jako mama półtorarocznego
synka, szczęśliwa żona. Osoby które mnie znały mówiły, że mam farta, bo dziecko jest zdrowe, że
jesteśmy fajną rodzinką. A ja po kilkunastu miesiącach z dzieckiem czułam, że ledwo stoję na nogach i
nie mam już siły na kolejny miesiąc macierzyństwa. Spałam 4-5 godzin na dobę. Oprócz opieki nad
dzieckiem robiłam kursy (żeby broń Boże nie wypaść z rytmu zawodowego), 2 długie spacery dziennie
z psem. Byłam wciąż głodna. Non stop myślałam o jedzeniu. Dzień zaczynałam od podwójnego
espresso i słodyczy, kończyłam słodyczami. Momentami bolały mnie zęby i mdliło mnie od cukru, ale
nie potrafiłam sobie ich odmówić. Jednocześnie przerażało mnie, ile kalorii mają te słodycze. Od
dawna miałam obsesję bycia szczupłą (moja waga sprzed ciąży to 51 kg, po ciąży 53kg). Kiedy tylko
była okazja, wychodziłam z dzieckiem i psem na długi spacer, spacerowałam wieczorami i ćwiczyłam,
jak synek już zasnął. Ćwiczyłam, spacerowałam, jadłam słodycze. Brałam środki na przyspieszenie
przemiany materii. Piłam wodę z octem jabłkowym. Nie mogłam spać w nocy, bo myślałam o
jedzeniu. Rano znów jadłam słodkie. I tak w kółko… Czułam się nieatrakcyjną kobietą,
nieprofesjonalną mamą, nieidealną panią domu i na marginesie życia zawodowego.
Wiedziałam, że długo tak nie pociągnę. Znalazłam w Internecie kontakt do Magdy Robakowskiej. Nie
wiedziałam, czego się spodziewać, ile wizyt mnie czeka. Na start wypisałam listę problemów, z
którymi przychodzę. Była długa, a na jej szczycie były „chcę przestać jeść słodycze” i „chcę być zawsze
szczupła”. Magdę polubiłam od początku. Uśmiechała się, była naturalna, wysłuchała mojego prawie
godzinnego monologu. Zapytała, co mnie najbardziej relaksuje, odpręża. – „No, kubek kawy i coś
słodkiego, o godzinie 5:30, jak wszyscy śpią” – powiedziałam bez wahania. Magda zaproponowała,
żeby to był mój codzienny, poranny rytuał. Kubek kawy i ulubiona słodycz, którą będę delektowała się
powoli i z zamkniętymi oczami. I żebym zapisywała sobie wrażenia z tych poranków. Byłam w szoku,
przecież mój priorytet to skończyć ze słodyczowym nałogiem! Z drugiej strony wiedziałam, że każda
moja wcześniej próba „rzucenia” słodyczy kończyła się maksymalnie kilkudniową abstynencją, a
potem objadałam się nimi podwójnie.
Pierwszy poranek był zaskakujący. Odkryłam, że czekolada pięknie pachnie, jest przyjemnie kremowa
i uśmiecham się, jak ją jem. Spotykałyśmy się z Magdą raz w tygodniu. Opowiadałam jej o wrażeniach
z moich „rytuałów”. Po kilku tygodniach sporo słodyczy przestało mi smakować, bo czułam w nich
tylko cukier. Zaczęłam intensywniej odczuwać inne smaki. Powoli, powoli zaczęły opuszczać mnie
obsesyjne myśli o jedzeniu, o słodyczach, bo wiedziałam, że rano czeka mnie „mój rytuał” z kawą i
wybranym, ulubionym słodyczem, który wprawi mnie w dobry nastrój. Na ile mogłam, starałam się
każdy posiłek jeść powoli, na siedząco, bez smartfona w ręku, żeby poczuć, co jem, cieszyć się tym
smakiem i wiedzieć, kiedy powiedzieć „stop”, bo już się najadłam. Moim dużym problemem były
wieczorne napady głodu. Magda zaproponowała, żebym pomyślała o wypoczynku i chociaż kilku
minutach spędzonych w ciszy, na kanapie, bez myślenia o bałaganie w domu, „wiszących” zadaniach i
o tym, że trzeba iść na kolejny spacer, żeby spalić kalorie z całego dnia. Nie było mi łatwo, bo
wcześniej, w zasadzie przez wiele lat, uznawałam że czas spędzony bez ruchu za zmarnowany.
Spróbowałam od jednego wieczoru, gdzie przez pół godziny siedziałam na kanapie, piłam ziołową
herbatę i patrzyłam, jak to mąż sprząta salon.
Dziś, po półrocznej terapii z Magdą już wiem, że sen i odpoczynek nie są dla słabych. Odpuściłam
wiele zadań i celów z mojej długiej listy „TO DO”. Kiedy przychodzi do mnie nieoczekiwanie stres
wiem, że słodycze nie są lekarstwem, a kolejna kawa nie sprawi, że naładuję sobie baterię na cały
wieczór, bo jeszcze jest tyle do zrobienia. Dałam sobie przyzwolenie na to, że mogę ważyć 2, 3 kg
więcej, zamiast katować się ćwiczeniami, żeby tylko waga stała w miejscu. Od niedawna mam
zegarek, który pokazuje ilość zrobionych kroków, spalone kalorie etc. Okazuje się, że tak zwane
„siedzenie w domu z dzieckiem” to niezły trening. Pozwalam sobie na 1-2 dni bez budzika w tygodniu.
Odkrywam, że mam mniejszy apetyt, kiedy odpuściłam jeden spacer w ciągu dnia. Pierwszy raz od
kilkunastu lat zaczynam odzyskiwać wewnętrzną równowagę, myśleć więcej o sobie, swoim zdrowiu
fizycznym i psychicznym, o odpoczynku. Dzięki temu nie mam już obsesyjnych myśli o jedzeniu,
słodyczach, coraz mniej myślę o „konieczności odchudzania” i o tym, że po godzinie 21 MUSZĘ coś
jeszcze zrobić.
Na koniec 2022 roku zrobiłam podsumowanie ostatnich 12 miesięcy. Wypisałam, co się zmieniło od
czasu terapii z Magdą. Wyszło 25 punktów – konkretnych, mierzalnych, pozytywnych zmian w moim
życiu.
Magdo, dziękuję.
Joanna z Gdyni, 33 lata